Oglądając wczoraj bloga Keri's zakochałam się w woreczkach do różnych celów używanych :) We Wrocławiu moim kochanym jest taki magiczny sklepik "Zielone wzgórze" w którym zakupiłam sobie ,za całe 8 zł. woreczek wypełniony lawendą,która nie tylko pięknie pachnie,ale przy okazji odgania wstrętne mole,które tylko czekają aby uszczknąć kawałek mojej bluzki,tudzież innej garderoby :) Niedoczekanie!!!Myślę,iż to dopiero początek mojej woreczkowej przygody,za tydzień będzie dostawa nowych wspaniale pachnących!:D Może kiedyś sama uszyję takie cudeńka...
Na pewno przyjemniej uszyć sobie własnoręcznie taki dokładnie, jak się chce. Albo taki, jak wyjdzie... lawendy pełno teraz, można wypychać...
OdpowiedzUsuńBędę próbować,czasu troszkę wolnego mi się szykuje,a u babci w ogródku lawendy tyle że hoho :)
OdpowiedzUsuńp.s.pozdrawiam Wrocławiankę-lokalna patriotka :)
OdpowiedzUsuńDygam nisko - serdecznie dziękuję za zalinkowanie; czuję się bardzo wyróżniona i teraz muszę się przez Ciebie starać:)
OdpowiedzUsuńI jak tam - uszyłaś już sobie swój woreczek? ja się zbieram do uszycia swojego pierwszego woreczka i pierwszego serca - zawieszki. Nie wiem co z tego wyjdzie, ale w najblizszym czasie- spotkam sie z igłą i nitką. Wszak najtrudniejszy pierwszy raz. Cieplutko pozdr.
OdpowiedzUsuńCzytałam sobie właśnie Twojego bloga i zrobiło mis się ciepło w sercu, bo okazało się, że zakupiłaś w "Zielonym wzgórzu" woreczek, który powstał w mojej pracowni. Tak się cieszę i zapraszam po dalsze zakupy, a w lipcu po świeżą lawendę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Beata